Pierwszy film z serii niemieckich ekranizacji prozy Edgara Wallace: inspektor ze Scotland Yardu i detektyw-amator tropią szajkę rabusiów, dowodzoną przez superzbira w żabiej masce.
"Der Frosch mit der Maske" rozpoczął modę na tzw. Kriminalfilm, z których większość wyprodukowana została przez wytwórnię Rialto. Obraz Haralda Reinla to dreszczowiec klasy B., fabuła jest tutaj naciągana i rozbrajająco naiwna, niemniej całość broni się za sprawą niewymuszonej lekkości i wdzięku. Przyznam, że sama intryga nie była specjalnie wciągająca, przemówił do mnie jednak urok poczciwej ramotki. Aktorstwo, z paroma może wyjątkami (tragiczna postać zbuntowanego syna), stoi tutaj na przyzwoitym poziomie, zaś finałowa scena konfrontacji w momencie premiery zdecydowanie mogła uchodzić za drastyczną i śmiałą. Koneserzy gatunku nie powinni narzekać.
P.S. Ciekawostką jest fakt, że główny czarny charakter nosi nazwisko Harry Lime, identycznie jak niezapomniany łotr Orsona Wellesa z "Trzeciego człowieka". Coincidence?